W tym karnawale faworków miało nie być... Jak widać jednak są. Aby powstały wystarczyła mała prośba, niepogoda za oknem i odrobina chęci. Efektem końcowym są nie tylko pyszne faworki, ale też satysfakcja z danej komuś przyjemności...
Polecam lekkie, złote, chrupiące-najlepsze. Jedynym ich minusem jest to, że znikają w zastraszającym tempie:)
Faworki:
- 300 g maki
- ½ łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 opakowanie cukru waniliowego
- szczypta soli
- 3/4 łyżeczki octu
- 1 łyżka masła
- 3 żółtka
- 4 łyżki śmietany
- olej do smażenia
- cukier puder do posypania
Mąkę mieszam z proszkiem do pieczenia, solą i cukrem waniliowym. Dodaję masło i ucieram je z mąką. Następnie dodaję żółtka, śmietanę i ocet, zagniatam gładkie i sprężyste ciasto. Zagniecione ciasto 'biję' wałkiem, aż pojawią się w nim pęcherzyki powietrza (zajmuje to ok 10 min.). Kiedy jest już gotowe, wałkuję je bardzo cienko, na grubość ok ½ mm, tnę na długie, cienkie prostokąty. Na środku każdego z nich nacinam otwór i przewlekam jeden koniec prostokąta przez nacięcie.
Tak przygotowane faworki smażę na dobrze rozgrzanym tłuszczu ok 30 s z każdej strony. Usmażone odsączam na ręczniku papierowym i studzę na kratce kuchennej. Zimne faworki posypuje cukrem pudrem.
Smacznego